Heavy D is comming to D

San Antonio Spurs odwiedzą dzisiaj Detroit. Nie będzie takich emocji http://www.nba.com/video/channels/nba_tv/2010/06/16/20100614_2005_game7.nba/index.html ale Spurs są, dość nieoczekiwanie, najlepszym zespołem ligi z niesamowitym bilansem 42-8. Kolejni Celtics są cztery zwycięstwa i pięć porażek za nimi. Jest to jeszcze bardziej niesamowite, jak weźmiemy pod uwagę, że Spurs nie zmienili wiele w porównaniu do zeszłych sezonów, kiedy byli nazywani schodzącą i starzejącą się potęgą. Owszem, dopisuje im zdrowie i to jest rzecz podstawowa. Ale poza dodaniem kilku role players, Ostrogi nie wzmocniły się w zasadniczy sposób. A może inaczej, te wzmocnienia trafiły dokładnie w potrzeby zespołu, inaczej niż np. Lakers. Co więcej, Greg Popovich i jego sztab dostosowali strategię do posiadanych atutów. Spurs dalej polegają na Tony Parkerze, Manu Ginobilim i Timie Duncanie, ale to już nie jest ten defensywny half court jak w 2005. Duncan niewiele rzuca, ale często rozgrywa z high post. Do pierwszej piątki przebojem wdarł się DeJuan Blair, który przy zaledwie dwumetrowym wzroście, ma wystarczające duże ciało i wie jak go użyć, żeby radzić sobie jako startujący PF. A jak ma kłopoty z faulami, zastępuje go były gracz Pistons, Antonio "Dice" McDyess. Dice niedawno dobitką w ostatniej akcji zapewnił  Spurs zwycięstwo nad Lakers w LA. Przy mądrej, acz nie dominującej, grze z przodu, Spurs najwięcej atutów wykorzystują w tyłach - wejścia Ginobiliego, Parkera, Jeffersona, George Hilla; rzuty za 3 tych samych + jeszcze Gary Neal - to jest największa siła Spurs. Ale jak przyjdzie postseason, sądzę, że Duncan będzie bardziej wykorzystywany i znów przypomni o swoim przydomku "The Big Fundamental". Na ławce Spurs siedzi oczywiście Greg Popovich, który aktualnie jest jednym z najpoważniejszych kandydatów do tytułu trenera roku.
A Pistons? Na ich ławce siedzi już trzeci trener od 2005. Jak Joe Dumars zaczynał swoją obecną przebudowę, nadworny felietonista Pistons, Keith Langlois porównał Pistons do Spurs, pisząc, że ci drudzy się starzeją i w końcu ciężar kontuzjowanych, nieefektywnych gwiazd i ich kontraktów przygniecie drużynę na dobre. Tak się nie stało i patrząc jak młodzi gracze rosną w otoczeniu utytułowanych weteranów, którzy zdobyli w San Antonio najwyższe szczyty, odnoszę wrażenie, że być może, nigdy się nie stanie. Jak dużego kredytu zaufania nie miałbym dla Joe D, a wierzcie mi, ten kredyt jest naprawdę duży, to trzeba powiedzieć jasno, że nie miał racji. Zostawienie Billupsa, gracza kluczowego dla drużyny i stopniowa wymiana wysokich graczy (Rasheed Wallace, McDyess) na młodszych sprawiłaby, że może Pistons nie zdobywaliby szczytów, ale dalej byliby mocni, a nowi rośliby w ustalonej strukturze, poznając smak rywalizacji w play off. Tak mamy bałagan i trzeba przyznać trochę racji Prince'owi, stracone sezony. Oczywiście, czasem na śmietniku wyrastają najpiękniejsze kwiaty i wierzę, że Greg Monroe, Jonas Jerebko, Austin Daye kiedyś poprowadzą nas do sukcesów, ale wiem, że nie jeden fan ma to dujmujące wrażenie, że mogło być o wiele lepiej.
Mogło, ale nie jest. Rok temu Tłoki pokonały u siebie Ostrogi po świetnym występie Ripa Hamiltona http://www.nba.com/video/games/pistons/2010/02/21/0020900825_SAS_DET_recap.nba/ Dzisiaj coach Q oświadczył, że nie ma gwarancji, że Hamilton zagra ze Spurs. Nie musi, ale chciałbym mieć gwarancję, że zagrają wszyscy, których wkład będzie w tym dniu niezbędny do zwycięstwa. Inaczej nie ma co marzyć o pokonaniu najlepszego zespołu ligi. Go Pistons!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz