E for effort!!


Rzadko się zdarza Pistons w tym sezonie wygrać dwa mecze pod rząd. Na spotkanie z Sacramento Kings czekałem ze względu na pojedynek Grega Monroe i przymierzanego przed draftem do Pistons, Demarcusa Cousinsa. Poza tym, Kings, choć nie mogą odnaleźć formy, są młodym zespołem z potencjałem, który dobrze się ogląda. I co? I słaby zespół pokonał inny słaby zespół. Ale to jest piękno NBA. Starcie drużyn z dołu tabeli może być bardziej emocjonujące niż tych z czołówki. Nie twierdzę, że ten mecz był lepszy niż Chicago - Miami, ale był emocjonujący.
Pistons przegrali pierwszą połowę 11 punktami, pozwalając Kings na zdobycie 70 punktów, przy 70% skuteczności ... Sami rzucali ok 60% i chyba tylko to pozwoliło im być w grze. Trzecia kwarta, która dotychczas była zmorą Tłoków, okazała się punktem zwrotnym. Pistons pozwolili rywalom na zdobycie tylko 10 punktów przy 26% skuteczności, sami rzucając 23. W czwartej lekko powiększyli przewagę i mecz toczył się cios za cios do końca.
Gęba mi się cieszyła na grę Pistons w drugiej połowie. Nie wiem, czy zadziałał syndrom oblężonej twierdzy - Tracy McGrady zszedł w pierwszej kwarcie ze stłuczoną kością piszczelową, Ben Wallace nadal jest kontuzjowany, a Rip Hamilton przyklejony do ławki. W tych okolicznościach Pistons grali z wielkim poświęceniem i wysiłkiem, rekompensując przegrane zbiórki przechwytami, dobrą egzekucją osobistych i ciągłą energią. Tayshaun Prince, Ben Gordon, Chris Wilcox, Charlie V, Rodney Stuckey, Austin Daye, Greg Monroe, a przede wszystkim Will "The Thrill" Bynum zagrali świetnie po obu stronach boiska. Po zejściu McGrady'ego, John Kuester sięgnął po Bynuma, mimo że ten grał ostatnio (ostatnio kiedy grał) bardzo nierówno. Wczoraj za rozgrywanie brał się też z powodzeniem Ben Gordon, wspomagany przez Stuckey'a, ale to Bynum (18 pkt, 7 asyst, 2 przechwyty i jeden BLOK) wziął na siebie ciężar gry i poprowadził Pistons do zwycięstwa. Niski backcourt Pistons był nadrabiał aktywnością, a w drugiej połowie Stuckey wykonał kawał dobrej roboty w defensywie przeciwko Tyreke'owi Evansowi. Bynum grał agresywnie w obronie, a w ataku ciągle atakował obręcz, kończąc lub oddając do ścinających. Najlepsza i decydująca sekwencja Willa rozegrała się w końcówce. Najpierw spokojnie trafił dwa osobiste na 17 sekund przed końcem, a w kolejnej akcji zablokował z pomocy lay up Evansa, kiedy piłka była wysoko nad obręczą. Następnie wyszarpał piłkę Cousinsowi, zapobiegając dobitce!!!
Cousins i Monroe mieli podobne zdobycze, chociaż Monroe grał o 1/3 dłużej. Wyglądał jak zawsze spokojnie, podczas gdy Cousins miał problemy z faulami, w tym technicznymi. Nie sądziłem, że napiszę to tak szybko, ale już nie uważam, że Cousins byłby lepszy dla Detroit, nawet pomijając kwestie dyscyplinarne. Na pewno Monroe jest innym graczem, ale jego szybkość uczenia się i inteligencja w grze (wczoraj zaprezentował swoje firmowe z college'u odegranie do wchodzącego obrońcy) wydają mi się większym atutem niż siła i egzekucja Cousinsa.
Polecam skrót http://www.nba.com/games/20110115/SACDET/gameinfo.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz