To się zdarzyło naprawdę

Zawsze pomstuję na NBA, że sezon trwa tak krótko i że w lecie, kiedy można pograć na dworze, trzeba się karmić tylko wspomnieniami i powtórkami. Tym razem było inaczej. Oczywiście będę żałował jak play off się skończy, ale końca sezonu zasadniczego, który był końcem seoznu Pistons w ogóle nie żałuję. Kiedy w końcu gruchnęła wieść, że Tom Gores przejmuje drużynę, pojawiła się motywacja, żeby z nadzieją patrzeć w przyszłość. O nowym przyszłym właścicielu Pistons niewiele można powiedzieć, ale do tej pory mówi i robi same dobre rzeczy. Stwierdził, że jest zaszczycony mogąc kontynuować dzieło Billa Davidsona i że chce przynieść radość i dumę miastu, a drużynie przywrócić blask. PR? Może. Ale wybuchy radości i entuzjazmu na meczach Pistons (umówmy się, nie było to łatwe) i żywe interakcje z fanami pokazują pasję, którą, miejmy nadzieję Gores ma w sobie. O tej pasji mówili  dużo ludzie z jego sztabu i z klubu. Już niedługo przekonamy czy to prawda i co z tego wynika. Tymczasem, spójrzmy wstecz na sezon, który dobrze, że już jest za nami. Oto moje oceny poszczególnych graczy i trenera.

Normalnie, umieściłbym ocenę pracy coacha na końcu. Wiadomo, on kieruje zespołem, ale to gracze są w światłach reflektorów i trener z zasady jest poniekąd w cieniu. Tym razem muszę zacząć od oceny Johna Kuestera, nie dlatego, że tak bardzo wysuwał się na pierwszy plan, ale jego decyzje w dużym stopniu rzutowały na postawę graczy, o których będę pisał poniżej. Wolę więc nie przemęczać palców, rozpisując się przy każdym, na ile mogło być inaczej gdyby nie postawa coacha. Miejmy to z głowy.
John Kuester od początku miał bardzo trudny orzech do zgryzienia. Skład przeładowany zawodnikami na pozycjach 2 i 3. Weterani z ogromnymi ego i z pretensjami. Ogólny brak równowagi w składzie. Ale po sezonie 2009/10, który był naznaczony niespotykaną plagą kontuzji, to miał być czas odkupienia. Pistons może mieli braki pod koszem, ale suma talentów graczy pozwalała mieć nadzieję, na awans do play off z jednego z ostatnich miejsc. Tymczasem Tłoki poprawiły swój bilans o 3 zwycięstwa. Potencjał poszczególnych graczy zupełnie nie przełożył się na sukces drużyny. Jaka w tym wina trenera? Niestety duża. Umówmy się, Pistons i tak byli w przebudowie, ale ktoś z autorytetem i wizją mógł zrobić z tej drużyny to co Doug Collins zrobił w Filadelfii. Niestety, od początku powiało grozą. Pięć porażek na starcie, dziwne rotacje, bałagan i niezrozumienie. Począwszy od nieudanego eksperymentu z biednym Austinem Dayem jako PF, Kuester popełniał zbyt wiele błędów. Starał się i spalał się w swojej pracy. Wyciągał też wnioski. Problem w tym, że wszyscy naokoło powtarzali setki razy coś, do czego on przekonywał się chyba jako ostatni. Wiem, trener nie ma obowiązku czytać prasy i blogów i czasem musi podejmować niepopularne decyzje. Jednak niepopularne decyzje Kuestera były złymi decyzjami. Mam wrażenie, że Q od początku starał się unikać konfliktów, do tego stopnia, że zaczął je prowokować. Wydawało się, że unika konfrontacji z Ripem Hamiltonem i wystawia go w pierwszym składzie, mimo, że ten był wyraźnie nieefektywny. Jak w końcu postawił na Bena Gordona, nie odzyskał tym szacunku fanów, bo było już na to za późno. Mniej lub bardziej otwarte starcia pomiędzy Kuesterem a kolejnymi graczami i fatalna atmosfera sprawiły, że Pistons grali nie tylko słabo, ale często bez wiary i bez polotu. Bez wiary w siebie i w klub, który trzyma na stanowisku mało kompetentnego coacha. I tutaj wina Kuestera się kończy, bo moim zdaniem, gracze powinni wykazać się profesjonalizmem i nawet jak coś im się nie podoba, dawać z siebie wszystko w tym systemie, który aktualnie obowiązuje. Niewielu było na to stać. Osobiste urazy i niezadowolenie zbyt często brały górę. W tej sytuacji, Kuester, który trwał na stanowisku, chociażby z powodu zamrożenia wszelkich inwestycji podczas procesu negocjacji sprzedaży klubu, wypracował małą stabilizację. Wydarzyło się tak dużo ekscesów i tyle pomyj wylano na jego głowę, że chyba uwierzył, że skoro przetrwał, to może zrobić coś pozytywnego. No, pewnie przesadzam. Nie była to kwestia wiary, choć zapewne z pewnym momencie musiał sobie odpuścić przejmowanie się. Szczególnie w drugiej połowie sezonu, John Kuester wprowadził kilka pozytywnych rozwiązań. Po pierwsze, przekazał Tracy'emu McGrady rolę rozgrywającego, co wyszło na korzyść cąłej drużynie, a  szczególnie Gregowi Monroe, którego rolę Kuester regularnie zwiększał, w miarę postępów w grze młodego centra. Chwała mu za to. Kolejny pozytyw to odkrycie Chrisa Wilcoxa, który siedział sobie zakurzony gdzieś na końcu ławki. Wilcox zaskoczył dobrą formą i jest trzecim graczem, któremu Kuester umożliwił rozwój, z pożytkiem dla drużyny. Ben Gordon zastąpił Hamiltona w wyjściowej piątce, ale był mało efektywny i Kuester nie bał się z niego zrezygnować, przesuwając Rodneya Stuckey na dwójkę. Po przeciągającym się kryzysie i karnym relegowaniu na trybuny Ripa Hamiltona, Kuester śmiało wprowadził go z powrotem do rotacji, a ten częściowo odkupił swoje winy, odwdzięczając się dobrą grą w końcówce sezonu. Austin Daye, który zaczął sezon w pierwszym składzie na czwórce, przeszedł przez czyściec grzania ławy, też w końcu znalazł odpowiednie miejsce w rotacji Kuestera i kilkukrotnie był bohaterem meczu, wyrastając na specjalistę od decydujących rzutów w końcówkach.
Jakim trenerem jest John Kuester po tylu doświadczeniach sezonu zasadniczego? Na pewno stał się bardziej przewidywalny i ułożył, (czyt. ugasił pożar) sobie relacje z graczami. Pozytywne rozwiązania doprowadziły do małej stabilizacji. Jednak to zdecydowanie za mało. John Kuester, jak sympatycznym i godnym współczucia gościem by nie był, nie jest dobrą opcją dla Pistons. Drużynę czeka zapewne przebudowa składu i strach pomyśleć ile Q zajęłoby wypracowanie kolejnych dobrych rozwiązań. Młody, czy starszy, Tłoki potrzebują dobrego coacha. Potrzebny jest ktoś, kto nie tylko będzie wymagał szacunku, ale stworzy podstawy, żeby go nim obdarzyć. A te podstawy do dobra i spójna wizja drużyny i konsekwentna jej realizacja. Żal mi Johna Kuestera z powodu wszystkich złych rzeczy, które go spotkały, ale to za mało, żeby powierzyć mu stery drużyny na kolejny sezon. Na wiosnę Kuester też wciąż popełniał błędy, nie reagując odpowiednio wcześnie na wydarzenia na boisku, co kosztowało nie jeden przegrany w końcówce mecz. Bardzo ciężko było patrzeć jak się miota podejmując często złe decyzje. Nie był w stanie w pełni wykorzystać mocnych stron Pistons, skądinąd słabej drużyny. Czasem wyglądało to jakby bardziej przeszkadzał niż pomagał. Mam więc szczerą nadzieję, że Tom Gores zdecyduje się zapłacić mu odprawę i zrobi miejsce dla kogoś skutecznego.Ocena w skali 2 - 5: 2

Backcourt

Will Bynum przystąpił do sezonu 2010/11 z nowym kontraktem i z ambicjami walki o pozycję pierwszego rozgrywającego. Przed sezonem pracował nad rzutem z dystansu, w tym za trzy, co było widoczne od pierwszych minut na parkiecie. Niestety, rozszerzając arsenał zagrań, Bynum stracił nieco polot i skuteczność. W pierwszej części sezonu popełniał dużo strat, był chwiejny i nieskuteczny, co doprowadziło do dramatycznego spadku minut w przeładowanym backcourt Pistons. Chociaż nie uniknął starcia z Johnem Kuesterm, Bynum potrafił kontrolować swoją frustrację i czekać na kolejną szansę. Nie uczestniczył w bojkocie w Fiadelfii i robił wrażenie jakby zaciskał zęby i parł do przodu. Opłaciło się, po przerwie All Star Bynum odrodził się, kilkukrotnie będąc najlepszym graczem meczu i niosąc na swoich barkach ciężar gry w kluczowych momentach. Mimo spadku w prawie wszystkich statystykach, wierzę, że zacięty, energiczny, gotowy do poświęceń w każdej sytuacji Will Bynum powróci, żeby naprawdę walczyć o rolę pierwszego play makera. To jednak śpiewka przyszłości. Ocena: 3


Ben Gordon był jedną z ofiar plagi kontuzji w sezonie 2009/10. 2010/11 miał więc być dla niego sezonem odkupienia. Stało się zupełnie inaczej. Statystycznie zaliczył zdecydowanie najgorszy sezon w karierze. Na początku wszystko wyglądało przyzwoicie. Starał się znaleźć swój rytm pomiędzy Stuckeyem, McGradym i Ripem Hamiltonem. Jak w końcu zastąpił tego ostatniego w wyjściowej piątce, poza kilkoma ponadprzeciętnymi występami, nie pokazał nic szczególnego. Kiedy John Kuester zdecydował się wystawiać w wyjściowej piątce backcourt McGrady - Stuckey, Gordon zupełnie się zagubił. Grywał po 20, kilkanaście minut, rzucał 10 punktów.To był drugi z pięciu sezonów kontraktu Gordona z Pistons. Wygląda na to, że BG potrzebuje jasnego systemu, żeby wejść w swój dobry rytm i odzyskać skuteczność. Z resztą nie tylko o skuteczność tu chodzi. Gordon często oddawał 4-5 rzutów w meczu!! Jakby mu nie leżał sposób prowadzenia drużyny przez Johna Kuestera, nie tłumaczy to dołka, w którym się znalazł. Czy wierzę, że może się obudzić? Oczywiście. Co może to sprawić? Zapewne dobry trener, który będzie umiał wykorzystać mocne strony Gordona i dobry rozgrywający, który dostarczy mu piłki w tempo. Plus za profesjonalne podejście i walkę w innych, poza punktowaniem, dziedzinach. Końcowa ocena: 2+

Rip Hamilton. Let the roller coaster begin!! Rip zaczął sezon jako starter i był nim do lutego, kiedy wobec nieskuteczności i po niekończących się lamentach ze strony wszystkich blogerów Pistons, John Kuester wymienił go, wydawało się, na lepszy model. Rip wchodził z ławki. Miał kilka świetnych występów i wiele przeciętnych. W końcu został do tej ławki przykuty, a następnie odsunięty od składu meczowego. Zaczęła się zakulisowa opera mydlana, gdzie Kuester i Rip byli obrażeni, ten pierwszy próbował udawać, że nic się nie stało, a ten drugi winił wszystkich oprócz siebie i powtarzał, że "it's crazy, man!!". W międzyczasie Rip zaliczał nieoczekiwane powroty i znów szedł w odstawkę. W ostatnich dniach okienka transferowego Rip podobno nie zgodziła się na ofertę wykupu jego kontraktu przez Cleveland. Kiedy wydawało się, że rozegrał ostatni mecz w stroju Pistons, nastąpiło niespodziewane przesilenie i Rip nie tylko powrócił do łask, ale też do pierwszej piątki. Sezon zamknął dobrą grą i już był grzeczny. W formie z końca sezonu Hamilton nadal jest najlepszą opcją Pistons na dwójce. Z drugiej strony Pistons zainwestowali w Bena Gordona, a Hamilton już trzy razy miał być sprzedany, tylko Karen Davidson nie wyrażała zgody na kolejne propozycje. Ponadto tragifarsa jaka się rozegrała w trakcie sezonu sprawia, że Rip nie jest już graczem godnym zaufania. Oczywiście, wiadomo było już wczesniej, że ma trudny charakter i wielkie ego, ale w obecnej sytuacji, kiedy Pistons odmładzają skład, nie potrzebują akurat takiego weterana w szatni. Rip wciąż jest bardzo dobrym graczem i mam nadzieję, że odnajdzie się w innym klubie. Dobry koniec sezonu nie może przesłonić nie tylko całego dramatu, ale też niezliczonych fauli technicznych i lekkomyślnego osłabiania drużyny. Biorąc pod uwagę jak dobrym graczem Rip potrafi być, za miniony sezon stawiam mu 2.

Tracy McGrady był bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Na początku wydawało się, że nie ma siły w nogach, ale stwierdził, że potrzebuje jeszcze trochę czasu. Jak powiedział, tak zrobił. W końcu listopada wystrzelił z formą i już nie oglądał się za siebie. Największe wrażenie robiło, to jak T-Mac, scorer przez całą swoją karierę, stał się wszechstronnym graczem, który przytomnie otwiera kolegów i zdaje się zawsze podejmować dobre decyzje. Nie trwało długo, zanim McGrady przejął w drużynie Kuestera rolę point forward. Razem z Tayem Princem tworzyli tzw. veteran leadership, a komentatorzy telewizyjni coraz częściej zaczęli ze zdziwieniem powtarzać "That's old Tracy McGardy!!". T-Mac odciążył Rodneya Stuckey od rozgrywania i walnie przyczynił się do rozwoju Grega Monroe, często wykorzystując go w pick &rollach. W drugiej części sezonu nie uniknął zatargu z Johnem Kuesterem, w wyniku którego wylądował na ławce. McGrady miał pewnie swoje za uszami, ale mam nadzieję, że to nie popsuło jego kontaktów z klubem. Przez większość sezonu był graczem dojrzałym na boisku i poza nim. Pełnił nawet rolę motywatora i pozytywnego ducha drużyny, dodajmy, drużyny w rozsypce. Umiał pogodzić się ze swoim ego, co nie udało się wielu przed nim (patrz: Allen Iverson, Rip Hamilton) i dawać drużynie to czego od niego potrzebuje. A wciąż ma wiele do zaoferowania. Chociaż nie jestem przekonany, że McGrady jako point forward jest pomysłem, na którym Pistons mogą opierać, nawet niedaleką, przyszłość, chciałbym żeby wrócił, bo jego koszykarskie IQ bardzo by się przydało. Ocena: 4+

Rodney Stuckey to chyba najbardziej interesujący przypadek. Stuckey zaliczył prawdopodobnie najlepszy sezon w karierze. Jego statystyki nieco spadły, w porównaniu do 2009/10, ale wtedy często był jednym z niewielu zdrowych graczy na boisku i słusznie czy nie, brał główny ciężar gry na siebie. W minionym sezonie więcej asystował, grając średnio 3 minuty krócej. Ale zostawmy statystyki. Stuckey poprawił rzut z półdystansu i dodał trójkę, co sprawiło, że stał się graczem bardziej wszechstronnym. Ponadto, kiedy T-Mac przejął rozgrywanie, Stuckey wyglądał kwitnąco, grając bez piłki w rękach. Jednak, co było poniekąd do przewidzenia, Stuckey nie stał się dyrygentem ofensywy, ani liderem. Wdawał się często w utarczki z Johnem Kuesterem, co dodatkowo potwierdza, że nie jest materiałem na lidera. Wracając do gry, wciąż nie może znaleźć balansu pomiędzy atakowaniem obręczy, a dzieleniem się piłką. O ile sam Stuckey wygląda lepiej, o tyle reszta drużyny z nim na boisku już niekoniecznie. Trzeba więc ostatecznie pogodzić się z faktem, że Stuckey nie jest i nie będzie dobrym dyrygentem ofensywy. Z kolei, pozycja SG jest w drużynie dość zatłoczona. Jeżeli Stuckey pozostanie Tłokiem na dłużej, widzę dla niego dwa możliwe wyjścia: 1) Pistons pozyskują dobrego rozgrywającego. Stuckey wchodzi z ławki i/lub spędza trochę czasu na dwójce (przy czym należy podkreślić, że Pistons mają już dobrego rezerwowego PG w osobie Willa Bynuma i upchnięcie obydwu z ławki wymagałoby sporo inwencji); 2) Pistons zatrudniają trenera, który wprowadza szybszy i bardziej płynny styl gry, a Stuckey odnajduje w nim miejsce jako podstawowa opcja. Jeżeli, któraś z tych opcji nie zostanie spełniona, jestem za wykorzystaniem go jako elementu wymiany, która wzmocni Pistons tu gdzie naprawdę tego potrzebują - na jedynce i pod koszem. Stuckey będzie w przyszłym roku zastrzeżonym wolnym agentem. Nie sądzę, żeby było dla niego dużo ofert, więc jest też prawdopodobne, że po prostu zostanie jeszcze na rok, a potem zobaczymy. Rodney Stuckey to dobry gracz, którego, siła fizyczna, intensywność w defensywie i dynamika mogą się przydać niejednej drużynie. Niestety, tak się złożyło, że o ile system gry w Detroit nie odmieni się dramatycznie, Stuckey nie jest odpowiedzią na bolączki Pistons. Ocena: 3+

Terrico White. Chciałbym napisać o jego atletyzmie i szybkości, jak również zaskakująco dobrym rzucie z wyskoku, który pokazał w lidze letniej. Niestety nie mam materiału, bo kontuzja stopy wykluczyła go na cały sezon i wobec nadchodzących zmian, nie wiem czy jeszcze zobaczymy go w koszulce Pistons. Brak oceny.

Forwards

Przed rozpoczęciem sezonu 2011/12 (który de facto nie wiadomo czy i kiedy się rozpocznie) Austin Daye jest wciąż nadzieją Pistons i wciąż niespełnioną. Czy to źle? Na razie nie. Daye jest bardzo wiotkiej postury i od początku było wiadomo, że fizycznie będzie się dłużej adaptował do wymogów gry w NBA. Przed sezonem włożył dużo pracy w przygotowanie fizyczne i statystycznie poczynił postępy w każdej kategorii. Nie był to dla niego sezon przełomowy, ale też nie należałoby od niego tego oczekiwać. Natomiast, jak wspomniał Joe Dumars, możliwe, że w kolejnym sezonie obejmie funkcję startującego small forward. Jeżeli tak, to będzie dla niego decydujący moment kariery. Daye ma kocie ruchy, nieprzeciętny talent rzutowy i dobry przegląd pola. Natomiast siłowo i technicznie będzie łatwym celem w obronie i stanowiłby regres wobec tego co defensywnie dawał Tayshaun Prince. Ale dajmy mu szansę. Pod koniec pokazał, że może się przydać drużynie, nawet jak rzut mu nie siedzi - zbiórki, asysty, bloki, zaangażownie po obu stronach boiska. A w najgorszym razie przynajmniej możemy liczyć na podobne akcje http://www.youtube.com/watch?v=YBd9p8lRI0M No i ten psiak http://www.pistonpowered.com/2011/04/austin-dayes-dog-wearing-a-backward-baseball-hat-in-the-passenger-seat-of-a-car/ Pamiętajmy jednak, że jeżeli Daye będzie współtworzył frontcourt Pistons z Jerebko i Monroe, to on wydaje się na razie najsłabszym ogniwem i od niego będziemy oczekiwać największych postępów. Ocena: 3+

Jonas Jerebko. Wieeelka szkoda, że nie zobaczyliśmy go w zeszłym sezonie. Był tak pozytywnym zaskoczeniem 2009/10, że z niecierpliwością czekałem na to co pokaże w swoim drugim roku. Niestety!! Ale podobno rehabilitacja przebiega bardzo dobrze. Jonas wkłada w nią dużo serca, a czuwa nad nim guru Arnie Kander. Wciąż czekam z niecierpliwością ...

Jason Maxiell, poniekąd z powodu dziwnych pomysłów Johna Kuestera, miał sezon pełny wzlotów i upadków. Tyle, że te wzloty nie były zbyt częste i zbyt spektakularne. Maxiell jest jednym z tych graczy, których Pistons maja w nadmiarze - ma silne strony, ale nie potrafi korzystać z nich regularnie i ma braki na swojej pozycji. Jako eksplozywny gracz podkoszowy, wydawałoby się, że Jason powinien znaleźć pewne miejsce w rotacji Pistons. Przez pewien czas, na początku sezonu zaczynał na czwórce, żeby grać po kilkanaście minut w meczu. Potem w ogóle zniknął, uziemiony przez Kuestera na ławie, kiedy akurat mógłby się przydać. Pod koniec sezonu dostał szansę i odpowiedział niezłą postawą. Trudno ocenić taki sezon, bo nie wiadomo komu przypisać  więcej winy, trenerowi, czy zawodnikowi. Ale uważam, że Kuester postąpił słusznie stawiając na Chrisa Wilcoxa, poniekąd kosztem Maxiella. Jason jest tym kim jest i może się przydać, ale nie jest i nie będzie dobrym graczem pierwszej piątki. Pistons mogą go lepiej wykorzystać jako zmiennika i energy guya, niż Kuester zrobił to w minionym sezonie. Ale, mimo całej sympatii do Jasona, to tylko kolejny role player drugiego składu. Pistons mają już kilku PF, którzy nie są materiałem na starterów. Jeżeli umożliwiło by to pozyskanie klasowego podkoszowego, jestem za spakowaniem Jasona i innych asów i oddaniem w ramach wymiany. Ocena: 3-

Tayshaun Prince wrócił w sezonie 2010/11 do grania swojej gry. Poprawił statystyki, był pewną i stabilną opcją. Mimo wyrażanej czasem niechęci do trenera, pozostał profesjonalistą i nie pozwolił, żeby pozaboiskowe kwestie miały znaczący wpływ na jego grę. Niestety, co nie jest chyba do końca jego winą, zbyt często był ustawiany w izolacjach, gdzie miał grać 1 na 1. Od internetowych wielbicieli dostał wręcz przydomek Isolayshaun ;-)) Nie raz wychodził z tego obronną ręką, ale generalnie to nie jest jego gra. Zbyt często miałem też wrażenie, że najchętniej gra z Ripem i czasem ignoruje młodych graczy. Tay zapewne odejdzie przed przyszłym sezonem jako wolny agent albo w ramach sign &trade. Można kręcić nosem, że jego i Hamiltona styl gry nie jest pasuje do reszty odmładzanego składu. Ale faktem jest, że Pistons będzie brakować tak stabilnej i solidnej opcji na trójce jaką jest Tay, szczególnie w defensywie. Ocena: 4

DeJuan Summers był jednym z zawodników, którzy nie uczestniczyli w filadelfijskim bojkocie. Wtedy dostał okazję, żeby się lepiej pokazać. Potem dostawał jeszcze kolejne okazje do gry przez krótkie okresy. Czasem wyglądał nieźle, ale nie potrafił przekonać do siebie coacha na tyle, żeby na poważnie dał mu szansę. Summers jest zawodnikiem, który może grac jako 3 lub czasem 4. Pistons mają już takich graczy i DeJuan nie jest od nich lepszy. Nie wróżę mu więc przyszłości w klubie. Ocena: 3

Charlie Villanueva  włożył dużo pracy w przygotowania przed sezonem. Na starcie, zapewne niesłusznie, przegrał walkę o pozycję pierwszego PF z Austinem Dayem. Kiedy wchodził na boisko prezentował się nieźle, szczególnie pod kątem energii. Jednak stopniowo zaczął się frustrować swoją rolą, co wyraźnie odbiło się na jego grze. Villanueva udowodnił, że jest graczem niedojrzałym i mało odpornym na prowokacje. Historia z Kevinem Garnettem i ostatnia przepychanka z Jasonem Collinsem są tego jasnym dowodem. Na tym etapie, wydaje mi się, że Villanueva nie rozwinie się w przyzwoitego PF i pozostanie graczem ofensywnym z ławki, który może rozciągnąć strefę trójkami. Niech będzie, nie zarabia za dużo. Jeżeli w przypadku Gordona mam szczera nadzieję, że się poprawi, nie mam jej wobec Charliego V. Ocena: 3-

Center

And now ... Ladies and Gentleman, creme de la creme sezonu 2010/11!! Greg aka "Moose" Monroe!!!
Skoro z taką pompą zaczynam recenzję centra, znaczy, że Pistons muszą być drużyną bardzo silną z przodu. No, wiadomo, że tak nie jest, a Monroe nie był może najlepszym zawodnikiem Pistons. Ale to był jego pierwszy rok i patrząc na tempo postępów, pracowitość i inteligencję tego chłopaka, ciężko uniknąć ekscytacji. Monroe'owi poświęciłem już wiele ciepłych słów i zamieściłem wiele hajlajtów. Podsumujmy: 7 nr. w drafcie; straight out of Georgetown, wzrost 211cm, waga 133.4 kg, wg nba.com; pozycja: center/forward. Na początku wielu fanów powątpiewało, że finezyjny gracz, znany z dobrego odgrywania z high post, nie jest odpowiedzią na potrzeby Tłoków. Monroe faktycznie wolno się rozkręcał. Nie zagrał w ogóle w pierwszych meczach. Potem wyglądał na wolnego, niezdecydowanego i dawał się zablokować z zastraszającą częstotliwością. Jednak jeszcze na jesieni, po pierwszym szoku, zaczął odnajdować się na boisku. Najpierw skupił się na zbiórkach i obronie pomalowanego. Okazało się, że mimo umiarkowanej skoczności ma dobre wyczucie i umie się ustawić tak, że piłka wpada w jego ręce. Był też szczególnie skuteczny na atakowanej tablicy, gdzie zgarniał co się dało, bez niczyjej pomocy. Swoje zdobycze punktowe opierał głownie na dobitkach, zbierając tzw. garbage points. Pokazał, że umie wygarnąć piłkę w obronie, jak również ładnie skleić podanie w tłoku pod atakowaną obręczą. Dobrze rozpoznawał swoje mocne strony i robił tyle ile mógł, stając się coraz bardzie efektywnym graczem pierwszej piątki. W obronie używał swoich szybkich rąk, przeciwstawiając się czołowym podkoszowym ligi. Kiedy Tracy McGrady przejął stery rozgrywania, Monroe pokazał, że jest świetnym graczem na pick &rollu. Sukcesywnie zmniejszał też ilość strat i nękał przeciwników ścięciami i łatwymi punktami pod obręczą. Przed przerwą na Weekend Gwiazd, kiedy wielu pierwszoroczniaków przeżywa kryzys, Monroe wrzucił kolejny bieg. Z gracza typowo zadaniowego stał się double - double machine i ważnym elementem ofensywy. Biegał do kontr, nurkował po bezpańskie piłki. W końcu do tego pozytywnego obrazu dołączył, to z czego był znany w college'u, czyli asysty. Próbował też rzutów z półdystansu, pokazując, że i tu ma spory potencjał. A to dopiero początek. W przekroju całego sezonu Monroe zanotował zdobycze na poziomie 9.4 pkt. przy skuteczności 55%, 7.5 zbiórek, 1.3 asysty i 1.2 przechwytów w niespełna 28 minut gry. A trzeba podkreślić, że Pistons nie ustawiali prawie w ogóle zagrywek pod niego. Poza tym, w drugiej części sezonu Monroe notował średnio zdobycze ponad 1.5 raza wyższe.Greg pokazał się też jako dojrzały i odpowiedzialny gracz, bardziej odpowiedzialny niż niejeden weteran w szatni Tłoków. Z zagubionego rookie, którego ruchy były niezbyt skoordynowane, a pewność siebie pozostawiała wiele do życzenia, stał się ostoją drużyny, emanował spokojem i pewnością. Nie na darmo Joe Dumars powiedział, że chciałby żeby Greg Monroe był liderem drużyny na przyszłe lata. Go Greg!!! Sky is the limit!! Choć, wiem, że twardo stąpasz po ziemi ;-)) Ocena: 5+

Ben Wallace po wypiciu eliksiru młodości przed sezonem 2009/10, rok później stracił siły. Nie był zadowolony z pracy Johna Kuestera, chociaż jak to Ben, pozostał dość powściągliwy w kontaktach z mediami. Do tego doszły problemy rodzinne i drobne kontuzje. Ben Wallace jest na skraju kariery i nie wiadomo czy wróci w przyszłym sezonie. Kiedy był na boisku prezentował się jak zwykle dobrze w defensywie. Niestety zabrakło sił, szczególnie na wyskok i dobre zastawianie się, plus szybkie ręce czasem nie wystarczały. W najbardziej dramatycznym meczu tego roku z Toronto Raptors rzucił 27 punktów, w tym trójkę w końcówce. Jeżeli Ben Wallace robi coś takiego, to ofensywa z przodu musi naprawdę być w potrzebie. Ocena: 3+

Chris Wilcox nie był w ogóle rozpatrywany w przedsezonowych prognozach. Po części przez kontuzje, rozczarował w sezonie 2009/10 i nikt się po nim wiele nie spodziewał. Jednak jak pod nieobecność Bena Wallace'a, wskoczył do pierwszej piątki i u boku Grega Monroe dawał z siebie ile się dało. Do tego stopnia, że z gracza definitywnie przeznaczonego do odstrzału, stał się obecnie dość atrakcyjną opcją rezerwową, o ile nie będzie za niego innej, wyższej oferty. Wilcox przypomniał z czego był znany na początku kariery w Seattle, czyli umiejętność kończenia pod obręczą, walka na atakowanej tablicy, bieganie do kontr. Te wszystkie cechy są Pistons bardzo potrzebne. Problemem pozostaje defensywa. Wysiłek i siła fizyczna są OK, ale Wilcoxowi po prostu brakuje umiejętności. Nie jest też dobrym graczem na półdystansie, ale ciężar tej gry, może będzie przejmował Greg Monroe. Jeżeli będzie taka opcja, można go zatrzymać jako rezerwowego C/PF. Ocena: 4


I w ten sposób frontcourt Tłoków zyskał najwyższe oceny. A podobno jest tam dziura. Cóż, oczekiwania nie były też zbyt wygórowane. Co do drużyny jako całości, Pistons byli często i słusznie określani najbardziej dysfunkcyjną drużyną ligi. Nie najgorszą, ale taką, gdzie talenty indywidualne nie przekładają się na sukces kolektywny, tworzą się frakcje i wrze konflikt z trenerem. Fakt, że przetrwała w niezmienionym kształcie przez cały sezon, był spowodowany przeciągającym się procesem sprzedaży. Inaczej się tego nie da wyjaśnić. Ocena: 2

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz