Kobe wbija szpilę

Podczas konferencji prasowej po wyeliminowaniu Lakers przez Thunder w pięciu meczach, Kobe odniósł się do pytania o to czy schodzi ze sceny, wraz ze swoją drużyną. Zaprzeczył, jednocześnie niepotrzebnie obrażając Detroit Pistons, jako drużynę, która po '92 zniknęła na zawsze. Może zapomniał co wydarzyło się w 2004? Nie, raczej nie mógł zapomnieć i pewnie dlatego, jak trzeba było przywołać przykład poniżonej drużyny, która po porażce w play off popadła w niebyt, przywołał Detroit. Czy słusznie? Sweep ze strony Bulls w pierwszej rundzie play off '92 był faktycznie początkiem szybkiego końca ery Bad Boys. Odszedł Chuck Daly, Tłoki zaliczyły bilans 40-42 w sezonie 92/93, co pozostawiło ich poza play off. Ale 40-42 to nie jest zniknięcie. Kolejne dwa sezony były naprawdę bardzo chude, ale w 95/96 i 96/97 prowadzeni przez Douga Collinsa Pistons, z młodą gwiazdą Grantem Hillem, zaliczyli bilans odpowiednio 46-36 i 54-28. Dwukrotnie odpadali w pierwszej rundzie, ale to też nie jest zniknięcie. Po rocznej nieobecności w postseason, Tłoki znów kwalifikowały się i odpadały w pierwszej rundzie w sezonach 98/99 i 99/00. Dół sezonu 00/01 (bilans32-50) poprzedził początek budowy ekipy Go to Work, która pod wodzą Ricka Carlisle'a dochodziła do półfinałów i finałów konferencji, żeby już pod wodzą Larry'ego Browna, pokonać Lakers 4-1 w finale w 2004. Tyle historii. Średniactwo, brak najważniejszych sukcesów? OK. Ale nie zniknięcie. Nieładnie. Nie chodzi mi o to, że można było wybrać inny przykład, klubu, który przechodził jeszcze większe trudności (patrz chociażby wspomniani Bulls po Jordanie), ale po co w ogóle dowartościowywać swoją porażkę porównaniami, że "my to nie to co oni"?
Nie lubię Kobego za zarozumiałość. Ponadto preferuję bardziej egalitarny model drużyny niż prezentują obecni Lakers. Jednocześnie uważam, że jest dużo nieuprawnionej niechęci wobec niego, bo ludzie utożsamiają waleczność i zaciętość z bufonadą. Ta bufonada przeważnie nie przeszkadza mu okazać szacunku wygranym i uznać porażkę. Jest jednym z największych graczy w historii. Jego technika jest na kosmicznym poziomie. Szczególnie widać to teraz, kiedy nie może już w takim stopniu polegać na eksplozywności i używa więcej zwodów. Tanie docinki naprawdę nie dodadzą mu splendoru.

2 komentarze:

  1. Ja nie lubię ani egoisty Kobiego ani zespołu Lakers. Jedyną szansą na to abym kibicował tej druzynie to ich konfrontacja z "sztucznym tworem" z Miami(dogadanie się trzech gwiazd aby grać w jednym zespole i rządzić w NBA przez lata).

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja, z dwojga złego, wolę Miami. OK, LeBron zrobił niesmaczny show z decyzją. Tak samo nie podoba mi się chora koncepcja 3 gwiazd + pomocników za grosze. Ale jak patrzeć na samą grę, to Miami, z LeBronem na czele grają naprawdę zespołowo, bez gwiazdorstwa, które wcześniej robili na scenie napinając muskuły.

    OdpowiedzUsuń