Miesiąc miodowy zakończony

Po odwilży, związanej z owocnymi dyskusjami pomiędzy głównymi negocjatorami i ciepłych słowach, którymi obie strony zwracały się do mediów, przyszedł czas na "reality check". I tak, jak można było przypuszczać, stanowiska się zradykalizowały. A raczej propozycje złożone przez związek zawodników nie spotkały się z ustępstwami ze strony ligi. Cóż, wiadomo było, że nie będzie tak różowo, więc nie ma co nagle wpadać w czarną rozpacz. Obie strony wykorzystują media do wywarcia presji a w rzeczywistości fiasko wczorajszych rozmów pomiędzy związkiem i władzami ligi niczego nie przesądza i nie zamyka. Kością niezgody pozostaje kwestia pułapu płacowego. Zawodnicy ponoć byliby gotowi na znaczna redukcję udziałów w zarobkach ligi, o ile obecny system z tzw. soft cap i licznymi wyjątkami zostałby utrzymany. Liga nie chce się na to zgodzić. David Stern argumentuje, że twardy pułap płacowy zapewni większą atrakcyjność rozgrywek, a tym samym, większe zainteresowanie, większą oglądalność i więcej pieniędzy z umów sponsorskich. W tym kontekście zawodnicy i tak mieliby zyskać. Jednak trudno przewidzieć czy twardy pułap płacowy zwiększyłby szanse mniejszych klubów. Najmocniejsi wydają za dużo i to jest fakt. NBA chce więc przejść z modelu, w którym wielkie kluby czerpią ogromne zyski z umów sponsorskich i wydają ponad limit na system, w którym kluby musiałyby w większym stopniu polegać na dobrym zarządzaniu i długoterminowym planowaniu żeby osiągną sukces. Zdaniem zawodników, i nie tylko zawodników, twardy limit ograniczy jednak możliwości budowania drużyny i stworzy krajobraz, w którym największe gwiazdy dostają swoje, a większość jest na kiepskich, niegwarantowanych kontraktach. Cóż, wielu zawodnikom przydałoby się być na mniej gwarantowanych kontraktach. Ciężko mi przewidzieć jak taki model by funkcjonował i kto ma rację. Zawodnicy nie muszą obecnie dostawać gwarantowanych kontraktów, a kluby same im je oferują tworząc kuriozalne sytuacje a'la Eddy Curry, Gilbert Arenas, Rashard Lewis. Liga chce więc sama sobie narzucić dyscyplinę wydatkową kosztem zawodników. Tymczasem ze strony związku rośnie presja na samorozwiązanie, co mogłoby doprowadzić do unieważnienia lockoutu. Przewodniczący Billy Hunter na razie wyklucza taką możliwość, ale presja, głównie ze strony kilku potężnych agentów reprezentujących ok 30% zawodników, rośnie. Kolejna odsłona konfrontacji, miejmy nadzieję, już niebawem. Po więcej informacji zapraszam m.i.n do artykułu Henry'ego Abbotta z ESPN. Stay tuned!!

2 komentarze: